czwartek, 21 marca 2013

A man in Love [3/10]

Tytuł: A man in Love.
Gatunek: Komedia, romans.
Pairing: KyuMin.
Liczba słów: 1158.
Ostrzeżenia: Brak.



    Dalej nie mogłem uwierzyć w to, co się stało. Byłem prawie pewien, że skoro gramy 'o coś', Kyuhyun będzie stosował wszystkie niedozwolone chwyty i kantował tak, jak tylko on potrafi... a tu taka niespodzianka. Nie zrobił kompletnie nic i jakimś ogromnym cudem udało mi się go pokonać. Wygrałem! Pojmujecie to? Wygrałem. Z Kyuhyunem. W karty. Stała się najbardziej nieprawdopodobna rzecz na świecie! Na początku oczywiście niezmiernie się ucieszyłem, pokazując temu dzieciakowi język i wręcz się przechwalając każdemu, kto tylko słuchał moich zadowolonych okrzyków, ale zaraz coś do mnie dotarło. Coś, czego w sumie mogłem się spodziewać. Skoro dał mi wygrać (co logicznie da się wywnioskować z moich wcześniejszych słów, to musiał mieć w tym jakiś podejrzany lub zbereźny cel. Tylko jaki?
    Tego wieczoru zastanawiałem się nad tym nie mniej, niż kiedy spacerowaliśmy w końcu alejkami ogromnego ZOO, spełniając po drodze wszystkie moje wymyślne zachcianki. Wiem, że nie było to nic z tych żenujących rzeczy, które miałem w głowie podczas gry, jednak postanowiłem, że zamiast dręczenia kolegi, tym razem zrobię sobie dobrze. Dawno nie miałem okazji niczego pozwiedzać, a tutaj praktycznie szło zrobić wszystko: pooglądać zwierzaki, zjeść, napić się, pokupować pamiątki, porobić sobie zdjęcia, zjeść najlepsze lody na świecie i... no nie wiem. Powkurzać Cho?
    - Kyuhyun-aaah, nogi mnie booolą - powiedziałem, stając w miejscu i ledwo hamując uśmiech, usilnie cisnący mi się na usta. Próbowałem wyprowadzić go z równowagi od rana, ale jak na razie szło mi to bardzo opornie - co nie znaczy, że bez efektów! Kyu zatrzymał się kilka kroków przede mną i odwrócił się przodem, posyłając mi zirytowane spojrzenie. Zacisnął wargi w cienką linię (ha, niech się dowie, co my czujemy za każdym razem!) i wcisnął ręce głęboko do kieszeni jeansów.
    - I co mam z tym zrobić, co? - burknął, zupełnie nie zmieniając mimiki twarzy. Ten sam, znużony i zirytowany wyraz. - Idziemy do domu, tam sobie odpoczniesz.
    Jego tok rozumowania był bardzo logiczny, ale nawet przez chwilę nie miałem zamiaru nim podążyć. Wydąłem wargi, zakładając ręce na piersi.
    - Nie ma mowy! - zaprotestowałem, nie chcący ściągając tym na siebie uwagę kilku przechodniów. Teraz jednak nie mogłem przerwać tego przedstawienia, jako, że w końcu przysiągł się zrobić wszystko, o co go poproszę, prawda? - Weź mnie na barana!
    Wybuch śmiechu, który nastąpił potem, bynajmniej nie był mój. Maknae zgiął się w pół, bardzo donośnie sygnalizując, jak bardzo mój pomysł wydał mu się absurdalny. Naprawdę, czy on myślał, że dzięki temu mu odpuszczę?
    Ha. Ha ha. Ha ha ha.
    Korzystając z krótkiej chwili jego kompletnej nieuwagi zaszedłem go od tyłu i bez cackania się wskoczyłem mu na pochylone plecy. Głośny jęk, stękniecie, ciche przekleństwo - ale mnie nie zrzucił. Sukces! Mocno zacisnąłem ręce na jego szyi (niestety nie dość mocno...) i oplotłem go nogami w pasie. Bez słowa złapał mnie pod uda, ciągle w tej samej pozycji, nawet na mnie nie spoglądając.
    - Kierunek: tygryski! - zakrzyknąłem, lecz mój rączy rumak nie zareagował. Dopiero, kiedy wbiłem mu łydki w żebra postanowił ruszyć, powoli i leniwie, ale zawsze coś. Istniała szansa, że dotrzemy do dobrego wybiegu jeszcze przed zmrokiem.



***



    Po przejściu wszystkich możliwych dróżek i dróg, oglądając każde zwierze co najmniej dwa razy, stwierdziliśmy, że przyszła pora na zregenerowanie naszych porządnie zużytych sił. Udaliśmy się więc w stronę ogrodowej restauracji, położonej niedaleko wejścia. Oczywiście, każdy już szedł tam na własnych nogach, gdyż niesamowicie bałem się, że mój maknae padnie na twarz, nim chociażby przebędziemy połowę dzielącego nas od niej dystansu. Kiedy zaś w końcu usiedliśmy przy stoliku i zaczęliśmy przeglądać menu, odczułem, jak naprawdę bolą mnie nogi.
    To było nie do zniesienia.
    - Co bierzesz? - zapytałem, spoglądając na mojego towarzysza znad karty i próbując odwrócić moją uwagę od uciążliwego rwania stóp. Ten zastanawiał się jeszcze przez chwilę, uważnie studiując jadłospis, dopiero po chwili go odkładając i spoglądając na mnie.
    - W pełni powierzając ci moje zaufanie, i to, że nie lubię zielonej fasolki... biorę to, co ty - powiedział całkowicie poważnie, wlepiając wzrok w moje oczy. No to mnie zaskoczył! Pokiwałem w zastanowieniu głową, po czym dla pewności zerknąłem jeszcze raz na składniki potrawy, którą wybrałem. Stwierdzając, że nie ma tam nawet słowa o wymienionym przez Kyuhyuna warzywie, zamówiłem je, kiedy tylko kelnerka zbliżyła się do naszego stolika, przy okazji wspominając jeszcze o dwóch mrożonych herbatach.
    - Co wziąłeś? - zapytał, obserwując odchodzącą kobietę. Wygodniej rozparłem się na krześle, układając splecione palce na brzuchu i przymykając powieki. Na mojej twarzy zajaśniał łobuzerski uśmiech.
    - Miałeś mi zaufać, tak? - oczywiście, że specjalnie rozmawiałem z nią tak, żeby tego nie słyszał. Gdyby od razu dowiedział się, co zje, nie byłoby z tym żadnej zabawy. Dlatego też nie powiedziałem nic więcej, cierpliwie odczekując piętnaście minut, które potrzebne były na ugotowanie naszego posiłku. Cho też nie wydawał się zbyt rozmowny. Pierwsze słowa padły więc dopiero, kiedy oba talerze zostały postawione tuż przed nami. Mój towarzysz nie wydawał się szczególnie wesoły - ja wręcz przeciwnie.
    - O, patrz! - zawołałem, klaszcząc radośnie w dłonie. - Kotlecik w kształcie rybki!


***



    - I jak ci się podobało? - Kyu siedział obok mnie w samochodzie, zadając mi różnego rodzaju pytania, kiedy ja usilnie próbowałem skupić się na drodze i znaleźć po ciemku drogę do domu. Nie to, że potrafiłem się zgubić w każdej sytuacji (bo i tak czasem bywało), ale oczywiście musiałem wybrać najbardziej oddalone ZOO, jakie tylko znalazłem na tej głupiej mapie. A teraz dostałem zaniku pamięci.
    - Jasne, jasne - mruknąłem, nie zdając sobie sprawy, że odpowiedź raczej miała być w nieco innym kontekście. Pochyliłem się nad kierownicą, próbując dojrzeć, co też pisze na znakach, które zaraz będziemy mijać. - Nie pamiętasz może, czy teraz prosto, czy w lewo?
    - W prawo - odparł bez większego zastanowienia, a ja, głupi, go posłuchałem. Włączyłem kierunkowskaz i zjechałem na odpowiedni pas, by w końcu skręcić w kierunku zupełnie przeciwnym temu, który sam bym wybrał. Mknęliśmy prawie pustą drogą, w całkowitej ciszy. No, dopóki nie przerwało jej moje głośne ziewnięcie. Przetarłem twarz dłonią, wygodniej opierając się o fotel i wlepiając wzrok w asfalt przede mną.
    - Chcesz się zamienić? - zapytał Cho, odnajdując w sobie nagle jakieś pokłady litości. Zerknąłem na niego kątem oka, unosząc brew, i pokręciłem lekko głową.
    - Pewnie jesteś bardziej zmęczony, więc to nie ma sensu. Noszenie mnie na plecach przez pół dnia musiało dać swoje - pomimo, że mówiłem całkiem poważnie, na moich wargach zagościł delikatny uśmiech. No co? To było całkiem zabawne wspomnienie!
    - Przesadzasz - mruknął, poprawiając się nieco. - Jak znajdziesz jakieś pobocze, to zjedź. Zamienimy się, ty się trochę prześpisz, a potem najwyżej cię obudzę, jak zachce mi się spać.
    Plan był całkiem porządny, a każdy z nas byłby w pewnym sensie zadowolony. Coś mi mówiło, żebym nie ufał Kyuhyunowi, bo jeszcze wywiezie mnie na jakieś zadupie, zgwałci i zakopie w rowie, ale zaraz to wygoniłem z głowy. Nie był przecież żadnym zwyrodnialcem, wręcz przeciwnie - kiedy chciał, to potrafił być całkiem porządnym facetem. Dlatego też, kiedy tylko nadarzyła się okazja, zatrzymałem się i wpuściłem go za kierownicę. Nie trzeba było długo, bym zasnął, wygodnie układając się na siedzeniu i spoglądając na jego skupiony profil.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz