wtorek, 19 marca 2013

Love is the Devil - and I am in Love [2/7]

Tytuł: Love is the Devil - and I am in Love.
Gatunek:
Angst, romans.
Pairing:
XxxxMin.
Liczba słów: 973.
Ostrzeżenia: Brak~.


    Było lekko. Znacznie lżej, niż zwykle. Łatwiej było ci ogarnąć wszystkich chłopaków i jakoś zmusić ich do działania - co nigdy prostym zadaniem się nie wydawało - a potem bez sztuczności zacząć się z nimi wygłupiać. Czy to przez to, że Sungmin został w domu? Albo ta cała sytuacja z dzisiejszego poranka dodała ci prawdziwych, nie tylko wyimaginowanych skrzydeł? Pierwszy raz od dawna między wami układało się naprawdę dobrze i byłeś w szoku, że jesteś z tego powodu aż tak szczęśliwy. Jeszcze bardziej zdziwił cię fakt, że inni również zauważyli różnicę.
    - Co ci tak nagle poprawiło humor, co? - rzucił Siwon, kiedy usiedliście, odbębniając zasłużoną przerwę. Czułeś, jak mierzy cię podejrzliwym wzrokiem, unosząc do góry brew i bardzo intensywnie oczekuje odpowiedzi. Nawet nie chciałeś go owijać w bawełnę, więc uśmiechając się, przeanalizowałeś słowa, które za chwilę miałeś wypowiedzieć.
    - Układa nam się z Sungminem - odparłeś po prostu, rozbrajająco wzruszając ramionami. Szczera, najszczersza prawda, jedna z pierwszych, które odnoszą się do tego związku. Ale, jak to zawsze bywało w przyjemnych chwilach, wszystko poszło się kochać, kiedy usłyszałeś następne pytanie.
    - To chyba nic nowego?
    Nic nowego. Nic. Uśmiechnąłeś się lekko, jakby tuszując zmieszanie tak oczywistą rzeczą. Przeczesałeś włosy palcami, spoglądając na przyjaciela.
    - Nie, zupełnie - rzuciłeś, na odczepnego, unikając w tym momencie już krepującego tematu. Podniosłeś się z ziemi i ruszyłeś na środek parkietu, przeciągając się. - Dobra, koniec, jeszcze zostało nam trochę pracy!



***



    W samochodzie panowała przygnębiająca cisza. Nikt się nie odzywał, nie żartował, nie śmiał,nie udawał różnych, dziwnych zwierząt... co z tego, że byłeś tam sam. Brak jakichkolwiek odgłosów uderzał cię do głębi i mimowolnie wcisnąłeś pedał gazu mocniej, by jak najszybciej dojechać do domu. Mijałeś ciągle pełne ludzi ulice, otwarte sklepy, uliczne restauracje - i coś cię uderzyło. Po prostu musiałeś zatrzymać samochód i z niego wysiąść. Powoli podszedłeś do jednej z witryn i przyjrzałeś się małemu pluszowemu kotkowi, który tam się znajdował. W twojej głowie zamajaczyło niewyraźne wspomnienie na temat owego zwierzęcia, jednak nie potrafiłeś go do niczego przypisać - pięć minut później zaś wracałeś do domu, zerkając kątem oka na zabawkę, leżącą na siedzeniu obok. Sungmin się ucieszy. Przecież tak bardzo lubi koty.
    Zaparkowałeś na swoim ulubionym miejscu i wysiadłeś z samochodu, upewniając się, że jest zamknięty. Potem raz dwa pognałeś po schodach na górę, by stanąć przed drzwiami i zapukać. 
    Raz, dwa, trzy.
    Nie czekałeś długo na to, by się uchyliły, a w szparze pojawiła się twarz Lee. Uśmiechnąłeś się delikatnie, niby nieśmiale podając mu pluszaka z czerwoną wstążką obwiązaną wokół szyi, jakby bojąc się jego reakcji. Chłopak wydawał się nieco zdezorientowany (jak chyba wszyscy dzisiaj), jednak zaraz zaśmiał się tylko, otwierając szerzej drzwi i odbierając prezent. Pociągnął głośno nosem, rzucając ci się na szyję.
    - Dziękuję, jest śliczny - powiedział cichutko, kiedy oboje znaleźliście się już w mieszkaniu. Poczułeś, że coś jest nie tak. Spojrzałeś na Sungmina, a on zażenowany wskazał dłonią w stronę kuchni. - Zrobiłem kolację.
    Teraz zdefiniowanie zapachu przypalonych garnków przyszło ci dużo łatwiej. Objąłeś go w pasie i pociągnąłeś za sobą, idąc w stronę feralnego pomieszczenia. Spodziewałeś się dymu, kataklizmu, jak po wybuchu bomby - a wszystko wyglądało zupełnie przyzwoicie. Na stole stały dwa talerze z makaronem i warzywami, w umywalce zaś stały tylko dwie patelnie. I nigdzie nie było widać śladów krwi. Zerknąłeś niepewnie na swojego towarzysza, ale ten tylko spuścił głowę, śmiejąc się pod nosem.
    - Z knajpy na rogu? - zapytałeś, unosząc lekko brew. Starałeś się pohamować uśmiech, wpełzający ci na usta, lecz po krótkiej chwili wszystkie starania spełzły na niczym.
    - Nie - odparł, wymijając cię i siadając do stołu. - Z tej na następnej ulicy.


***



    Zmartwienia powróciły dopiero, gdy oboje leżeliście w łóżku, a Sungmin smacznie spał w twoich objęciach, ściskając w ramionach otrzymanego dziś pluszaka. Każdy, łącznie z nim, myślał, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. I już nie chodziło tylko o wasz związek, ale o... wszystko. Zupełnie. O ciebie też. Ale akurat ty czułeś się najgorzej. Oszukiwałeś nie tylko fanów, przyjaciół, ale i jego, udając i planując każde swoje zachowanie. Tak, jak było przyjęte - na scenie komunikatywny, energiczny; z nimi bardziej nieśmiały i wrażliwy; w domu... w domu tylko czasem cię ponosiło. Kiedyś to było całkowitą prawdą, teraz jednak jedynie utrzymywałeś pozory. Nienawidziłeś siebie za te kłamstwa. Mówili, że są z tobą, ale byli w błędzie. Wspierali Jego. Tak samo jak z Nim rozmawiali, Jego kochali i wspierali. Ty byłeś całkowicie sam. Fałszywy, niepewny, trwający w zamknięciu i nie mogący nigdy ukazać się na powierzchni. Wcale nie byłeś aniołem, wręcz przeciwnie - pomiot diabła, kłamiący w żywe oczy każdemu, kogo spotka.
    - Czemu jeszcze nie śpisz? - ten głos wyrwał cię z zamyślenia tak niespodziewanie, że mimowolnie podskoczyłeś, patrząc nerwowo na Sungmina. Ale... ale on spał. Cały czas. Spokojny, całkowicie rozluźniony, sprawiał wrażenie zupełnie pogrążonego w krainie sennych marzeń. I kiedy tak wpatrywałeś się w jego twarz, rósł w tobie coraz to większy niepokój. Przecież on nigdy nie mówił przez sen. Delikatnie potrząsnąłeś go za ramię, jednak im dłużej to trwało, tym twoje "pieszczoty" były intensywniejsze.
    - Sungmin? - szepnąłeś, nachylając się nad nim. - Sungmin, naprawdę śpisz? Obudź się, proszę...
    Nie szło nie dosłyszeć paniki rosnącej w twoim głosie. Irracjonalny strach, choć lekki, to tak bardzo wyczuwalny, dyktowany przez intuicję, którego nie szło tak po prostu zignorować.
    - Sungmin? Sungmin! - twoje serce zabiło nieco mocniej, kiedy jego powieki w końcu delikatnie zatrzepotały, a kilka sekund później wbiło się w ciebie spojrzenie jego nieprzytomnych oczu. Obudził się, cały i zdrowy. Zadrżałeś, nie do końca wiedząc, co się dzieje i co tobą kieruje, mocno przytulając do siebie jego ciało. Przecież wszystko było w porządku.
    - Coś... coś się stało? - cichy szept przerwał ciszę, ale nie byłeś w stanie udzielić mu odpowiedzi. Byłeś prawie pewny, że potem mówił coś jeszcze, jednak nie rozróżniałeś słów. Kiwałeś się delikatnie, trzymając go w swoich objęciach i ciągle bezsensownie bojąc się tych słów, choć były przecież takie zwykłe...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz