Udało Wam się w końcu tego doczekać~. Oto premierowa część nowego opowiadania, do którego publikacji przymierzałam się już od dłuższego czasu. Mam nadzieję, że wynagrodzi ono Wam tyle przerwy w publikacji moich notek i... cóż, miłej lektury! c:
Ten dzień nie zapowiadał się zbyt ciekawie.
Po tym, jak wstałeś po godzinie 10, umyłeś się i zasiadłeś w kuchni z kubkiem kawy w dłoni, wyczerpałeś wszystkie pomysły na spędzenie czasu w choćby śladowo pożyteczny sposób. W soboty nigdy nie miałeś nic do roboty i niby po tych paru latach powinieneś się do tego przyzwyczaić, jednak przez niesamowicie zapracowany tydzień zawsze zapominałeś, jak to jest. Z racji tego, że twoja audycja była nadawana tylko w dni powszednie, te były wypełnione pracą od rana do wieczora - wstawałeś, przygotowywałeś materiały, jadłeś obiad, a resztę dnia siedziałeś w studiu. Do domu wracałeś dopiero po północy, tak wykończony, że od razu zasypiałeś. Kiedy w ten sposób mijało ci pięć dni, sobota stawała się wręcz nie do wytrzymania.
Z pomiędzy twoich warg wyrwało się głośne westchnienie, kiedy wlepiłeś wzrok w fusy pozostałe na dnie kubka. Podniosłeś się z krzesła i podszedłeś do zlewu, chcąc od razu posprzątać wszystko, co tego ranka zdążyłeś nabrudzić. Bałagan cię męczył, a poza tym wszystko musiało być na swoim miejscu, byś umiał szybko to znaleźć, gdy po raz kolejny wpadniesz do mieszkania po zapomniane wcześniej teczki. Czyste naczynia wylądowały w szafkach, a ty udałeś się do salonu, mając nadzieję, że tam wpadniesz na coś bardziej produktywnego.
Od ostatniej soboty minęło siedem dni. Dokładnie równy tydzień, przez co znów znudzony tkwiłeś w kuchni, sącząc stygnącą już kawę. Przez uchylone okno wpadały promienie wiosennego słońca, którym towarzyszył przyjemny i orzeźwiający wietrzyk. W gruncie rzeczy to lubiłeś tę porę roku. Wszystko budziło się do życia, a ty mogłeś w końcu zapomnieć o grubej czapce i nieznośnym szaliku. No i ludzie się jakoś milej zachowywali.
Nawet nie zauważyłeś, gdy na dnie kubka pozostał ostatni łyk napoju. Zacisnąłeś lekko wargi, unosząc rękę z zamiarem skończenia tego, co na dziś zaplanowałeś, jednak coś ci w tym przerwało. Już prawie czułeś smak kawy w ustach, ale zmuszony byłeś odsunąć naczynie, spoglądając w stronę okna. Huh, czy to jest...
- Gołąb? - dokończyłeś na głos, unosząc lekko brwi. Pierwszy raz zdarzyło ci się, by na twoim parapecie usiadło jakiekolwiek zwierzę. Tym bardziej nigdy wcześniej nie zajął tam miejsca tak niesamowicie duży i biały gołąb.
- Co tu robisz? - zapytałeś, choć oczywiście nie liczyłeś na żadną odpowiedź. Gdyby jakaś padła, chyba musiałbyś zacząć się leczyć na główkę. - Też nie masz nic do roboty?
Skrzydlaty zagruchał cicho i, jakby ośmielony twoim zachowaniem, podszedł bliżej otwartego okna. Nie musiałeś czekać zbyt długo, aż wskoczył do środka, zatrzymując się jednak na tyle blisko wyjścia, by móc w każdej chwili rzucić się do ucieczki.
To mimo wszystko raczej nie było naturalne zachowanie takich ptaków.
- Pewnie jesteś głodny - mruknąłeś do siebie. Nic innego nie mogło skłonić gołębia do podjęcia tak drastycznych kroków... a przynajmniej inne racjonalne powody nie przychodziły ci do głowy. Wstałeś z krzesła i podszedłeś do jednej z szafek. O ile pamiętałeś, gdzieś jeszcze miałeś trochę karmy od chomika, który zdechł ci parę lat temu. Może nie było to nic specjalnego, ale zdesperowany ptak nie powinien wybrzydzać. Wygrzebałeś pudełko z samego końca, po czym wysypałeś trochę ziaren na kredensie. Twój towarzysz raz dwa podleciał i zaczął je spokojnie dziobać. Ha. A jednak miałeś rację.
Nie zwracając już zbytnio uwagi na skrzydlatego, wróciłeś do stołu i powróciłeś do picia kawy. A raczej do wypicia ostatniego jej łyka. Na dnie pozostały już same fusy, więc wstałeś z zamiarem umycia kubka. Kiedy odłożyłeś go już do szafki i zerknąłeś w stronę kupki karmy, gołębia już nie było.
Nikogo nie dziwił fakt, że tydzień później nastała kolejna sobota. Jak zwykle siedziałeś w kuchni, pijąc kawę i starając się przeciągnąć tę czynność w nieskończoność. Niestety, nie mogłeś nic poradzić na to, że "mała czarna" też musiała się kiedyś skończyć. Uniosłeś kubek, by wziąć ostatni łyk, ale znów poczułeś to samo uczucie, co tydzień temu. Zerknąłeś zza kubka w stronę parapetu, na którym siedział ten sam, biały i tłusty gołąb. Westchnąłeś cicho, odstawiając resztę napoju na stół.
- Hej, mały - rzuciłeś, a ptak cicho zagruchał w odpowiedzi. Wydawało się, że zapamiętał wydarzenia z ostatniego tygodnia, gdyż nie był specjalnie wystraszony, gdy podszedłeś bliżej i wysypałeś tuż obok garść ziaren. Twój towarzysz bez marudzenia zabrał się za jedzenie (czy gołębie marudzą...?), a ty stałeś obok, przyglądając mu się i niespiesznie rozmyślając.
Naprawdę pierwszy raz widziałeś takiego gołębia. Był duży, miał jasne pióra, no i te oczy... kiedy tylko ta myśl pojawiła ci sie w głowie, ten łypnął ostrzegawczo w twoją stronę. Huh?! Czy on ci właśnie zagroził?! Prychnąłeś cicho, zakładając ręce na piersi. Miałeś ochotę podejść do tego ptaka, dźgnąć go palcem w pierś i wygarnąć to wszystko, co w tym momencie o nim myślisz, ale wiedziałeś, że to bez sensu. Powstrzymywał cię fakt, że gdyby któryś z sąsiadów to zobaczył, wylądowałbyś w szpitalu... poza tym - głupio to przyznać - ale te niebieskie oczy serio cię przerażały.
Wook odwiedzał cię niezmiennie co tydzień, zawsze w chwili, gdy pozostawał ci do wypicia ostatni łyk kawy. Zawsze siadał na parapecie, ty wstawałeś, nasypywałeś mu ziaren, a on je spokojnie dziobał. Musiałeś nawet dokupić karmy, bo ta od chomika dawno się skończyła. Szczerze mówiąc, na początku to wszystko wydawało ci się chore i myślałeś, że poważnie sfiksowałeś. Później jednak zacząłeś to akceptować i się przyzwyczajać, a wizyty ptaka stały się naprawdę miłą rutyną. Nawet nadałeś mu imię. Uważałeś, że tak będzie łatwiej z nim rozmawiać, do tego wymówki typu "umówiłem się z Wookiem" brzmiały lepiej niż "nie mogę, bo czekam na gołębia". Swoją drogą, pasowało mu. Przypominał ci twojego dawnego przyjaciela, którego nie widziałeś od czasów szkoły średniej. On sam też wydawał się zadowolony, więc nie było co narzekać.
Wasze życie wydawało się prawdziwą sielanką. Oczywiście, jeśli można tak nazwać przyjaźń z miejskim strzelcem wyborowym. Nie raz przyszły co do głowy różne pytania, typu dlaczego ptak wybrał sobie ciebie, dlaczego przylatuje równo co sobotę i jakim cudem trafia zawsze w ostatni łyk kawy. Próbowałeś nawet wstać, by wypić kawę już o szóstej rano, raz zrobiłeś to o piątej po południu, ale to nic nie zmieniało. W końcu porzuciłeś wszelkie rozmyślania, stwierdzając, że ta sytuacja nie ma w sobie za grosz sensu nie warto próbować jej rozumieć, bo to i tak niczego nie zmieni. Wolałeś pozostać w swoim platonicznym związku z Wookiem i cieszyć się tym, co masz.
Sobota przestała być dla ciebie aż tak wielkim ciężarem. W piątki kładłeś się spać spokojnie, tak samo też wstawałeś następnego ranka, wiedząc, że nie będziesz skazany na samotność. Pomimo tego tym razem czułeś lekki niepokój, choć zupełnie nic się nie zmieniło - był piątek wieczór (choć sobota rano lepiej pasuje), dopiero co wróciłeś z pracy i wziąwszy prysznic, położyłeś się do łóżka. Ale nie mogłeś zasnąć. Przewracałeś się z boku na bok, czując w sobie irracjonalnie rosnący niepokój.
Kuchnia.
To jedno słowo nagle pojawiło się w twojej głowie, kiedy chciałeś już sięgnąć do szafki po tabletki nasenne. Chciałeś zignorować tą głupią myśl, lecz nie potrafiłeś tego zrobić tak po prostu. Jakieś wewnętrzne pragnienie kazało ci wstać i pójść sprawdzić, co się dzieje. Ulżyło ci, kiedy zobaczyłeś, że wszystko było tak, jak zostawiłeś to wieczorem.
Okno.
Zawahałeś się. Po co miałeś otwierać okno? Było zimno, na dodatek z dworu słychać było dźwięki burzy. Wyglądanie tam było ostatnią rzeczą, na jaką mogłeś mieć ochotę, acz w końcu mimowolnie tam podszedłeś. Wyjrzałeś za szybę, na miasto, raz po raz rozświetlane błyskami piorunów. Nieprzyjemnie. Na twojej twarzy pojawił się grymas, gdy twoich uszu doszedł kolejny grzmot.
OTWÓRZ.
Myśl była tak natarczywa, że mimowolnie podskoczyłeś, gdy pojawiła się w twojej głowie. Wyciągnąłeś r\drżące dłonie w stronę klamki, nieporadnie ją przekręcając i otwierając okno na całą szerokość. Zimny i mokry wiatr od razu w ciebie uderzył. Objąłeś się ramionami, w duchu przeklinając, że do spania zwykłeś ubierać same bokserki... no i po jaką cholerę otwierałeś to okno?! Sapnąłeś głośno, wyciągając rękę z zamiarem zatrzaśnięcia go, lecz w tym samym momencie znieruchomiałeś. Widziałeś, jak coś leci w twoją stronę. Nie miałeś pojęcia, co to było, ale na pewno zmierzało w stronę twojego okna. Naprawdę chciałeś je teraz zamknąć, ale coś cię przed tym powstrzymywało. Kiedy owy kształt przeleciał ci już tuż koło twarzy, plamiąc go jakąś gorącą cieczą, również nie byłeś w stanie tego zrobić.
ZAMKNIJ JE. ZAMYKAJ!
Dopiero to przywróciło ci możliwość ruszania się i działania. Szybko odciąłeś dopływ zimna i mokra do mieszkania, prawie od razu odskakując ze strachem, gdy coś ogromnego z głuchym hukiem uderzyło o szybę. Co. To. Do cholery. Było?! Twoje ciało trzęsło się z zimna i strachu, a ty nie potrafiłeś nawet zaczerpnąć powietrza. Trwałeś w bezruchu naprawdę długą chwilę, dopóki do twoich uszu nie dotarło wręcz wycie i odgłos pękającej skóry, dochodzące z twojej prawej strony.
No chyba nie.
Nie miałeś pojęcia, czy lepiej będzie tam nie patrzeć, czy jednak zerknąć i upewnić się, czy nic ci nie grozi. HAHA. Wszystko, co tak brzmi, jest groźne. WSZYSTKO. Chcąc więc wiedzieć, jak szybko musisz uciekać, odwróciłeś się powoli, patrząc na leżący na ziemi kształt. Pierwszym, co zobaczyłeś, były setki biało-czerwonych piór. Potem ogromna, mokra plama - dałbyś głowę, że czarna - a na samym końcu.... niech Bóg cię ochroni przed tym, czym to było. Z głośnym sapnięciem zrobiłeś krok w tył, opierając się plecami o zimną ścianę. Nie wiedziałeś ile czasu tam stałeś, obserwując jak pierzasta kreatura przesuwa się po podłodze, wydając z siebie nieludzkie wrzaski. Nie potrafiłeś oderwać wzroku od tego makabrycznego przedstawienia, drżąc na całym ciele i zaciskając powieki, gdy twoich uszu docierał kolejny odgłos łamanych kości. Żołądek podszedł ci do gardła, ale nawet nie potrafiłeś zmusić się do wymiotów.
Nie bój się.
Co?! Jakim cudem masz się nie bać?! Czy to... to coś... jak ty miałeś...
- Uspokój się. Nic ci nie zrobię - głos był cichy, ale zdecydowanie dobiegał od strony tego stworzenia. Zacisnąłeś dłonie mocniej na parapecie, zaczerpując głębiej tchu. Coś jeszcze raz przesunęło się po podłodze, zadrżało, a potem próbowało podnieść, lecz najwyraźniej miało z tym problemy. Faktycznie nie wyglądało tak, jakby miało mu coś zrobić - przynajmniej z tytułu tego, że nie dało rady nawet stanąć na własne nogi. A co, jeśli to jakiś podstęp...? Ty podejdziesz, a to coś rzuci się na ciebie i...
Twoje rozmyślania przerwał głośniejszy krzyk, a ty po raz kolejny podskoczyłeś. Dałbyś głowę, że słyszysz cichy szloch... ale jakie potwory płaczą?
- Sungmin, proszę... pomóż mi... - wyłkało to coś, obracając w twoją stronę swoją głowę. Teraz byłeś prawie pewien, że to, co wydawało ci się wijącym z bólu człowiekiem, naprawdę nim było. A przynajmniej po części, nie licząc brakujących fragmentów skóry, litrów posoki, która wylała się na twoje kafelki... i tych ogromnych, kiedyś pewnie śnieżnobiałych skrzydeł, teraz połamanych i pokrytych czerwienią. - Błagam...
Naprawdę nie chciałeś tego robić. Nie chciałeś się tam zbliżać nawet na krok.
Proszę.
Głos w twojej głowie i hipnotyzujące spojrzenie oczu po raz kolejny cię uderzyły. Zagryzłeś mocno wargę, walcząc z samym sobą, ze swoim strachem, ale gdzieś w głębi serca miałeś wrażenie, że po prostu musisz to zrobić. Chcesz to zrobić. Nie patrząc więc na to, czy przeżyjesz, czy też zginiesz w paszczy tego potwora, podszedłeś się do niego na drżących nogach i uklęknąłeś w kałuży gorącej krwi.
Błagam.
Twoja dłoń wysunęła się do przodu, niepewnie i powoli. Dość długą chwilę się wahałeś, nim dotknąłeś zakrwawionego policzka leżącego na podłodze stworzenia, ale kiedy już to zrobiłeś, cały strach jakby automatycznie prysnął. Intensywnie niebieskie tęczówki wwiercały się w twoje oczy, a ty wręcz czułeś, jak przeszywają twoją duszę na wskroś. Twoje usta rozchyliły się w wyrazie niesamowitego zdziwienia, a brwi uniosły, kiedy wykrzywiona bólem twarz mężczyzny przysunęła się nieco bliżej.
- Wook...? Czy to ty...? - zapytałeś, lecz nie usłyszałeś odpowiedzi. Naprawdę nie chciałeś jej usłyszeć.
Tytuł: Weakness.
Gatunek: AU, fantasy, angst, romans.
Pairing: TeukMin.
Ostrzeżenia: Nope.
Liczba słów: 1901.
Ten dzień nie zapowiadał się zbyt ciekawie.
Po tym, jak wstałeś po godzinie 10, umyłeś się i zasiadłeś w kuchni z kubkiem kawy w dłoni, wyczerpałeś wszystkie pomysły na spędzenie czasu w choćby śladowo pożyteczny sposób. W soboty nigdy nie miałeś nic do roboty i niby po tych paru latach powinieneś się do tego przyzwyczaić, jednak przez niesamowicie zapracowany tydzień zawsze zapominałeś, jak to jest. Z racji tego, że twoja audycja była nadawana tylko w dni powszednie, te były wypełnione pracą od rana do wieczora - wstawałeś, przygotowywałeś materiały, jadłeś obiad, a resztę dnia siedziałeś w studiu. Do domu wracałeś dopiero po północy, tak wykończony, że od razu zasypiałeś. Kiedy w ten sposób mijało ci pięć dni, sobota stawała się wręcz nie do wytrzymania.
Z pomiędzy twoich warg wyrwało się głośne westchnienie, kiedy wlepiłeś wzrok w fusy pozostałe na dnie kubka. Podniosłeś się z krzesła i podszedłeś do zlewu, chcąc od razu posprzątać wszystko, co tego ranka zdążyłeś nabrudzić. Bałagan cię męczył, a poza tym wszystko musiało być na swoim miejscu, byś umiał szybko to znaleźć, gdy po raz kolejny wpadniesz do mieszkania po zapomniane wcześniej teczki. Czyste naczynia wylądowały w szafkach, a ty udałeś się do salonu, mając nadzieję, że tam wpadniesz na coś bardziej produktywnego.
***
Od ostatniej soboty minęło siedem dni. Dokładnie równy tydzień, przez co znów znudzony tkwiłeś w kuchni, sącząc stygnącą już kawę. Przez uchylone okno wpadały promienie wiosennego słońca, którym towarzyszył przyjemny i orzeźwiający wietrzyk. W gruncie rzeczy to lubiłeś tę porę roku. Wszystko budziło się do życia, a ty mogłeś w końcu zapomnieć o grubej czapce i nieznośnym szaliku. No i ludzie się jakoś milej zachowywali.
Nawet nie zauważyłeś, gdy na dnie kubka pozostał ostatni łyk napoju. Zacisnąłeś lekko wargi, unosząc rękę z zamiarem skończenia tego, co na dziś zaplanowałeś, jednak coś ci w tym przerwało. Już prawie czułeś smak kawy w ustach, ale zmuszony byłeś odsunąć naczynie, spoglądając w stronę okna. Huh, czy to jest...
- Gołąb? - dokończyłeś na głos, unosząc lekko brwi. Pierwszy raz zdarzyło ci się, by na twoim parapecie usiadło jakiekolwiek zwierzę. Tym bardziej nigdy wcześniej nie zajął tam miejsca tak niesamowicie duży i biały gołąb.
- Co tu robisz? - zapytałeś, choć oczywiście nie liczyłeś na żadną odpowiedź. Gdyby jakaś padła, chyba musiałbyś zacząć się leczyć na główkę. - Też nie masz nic do roboty?
Skrzydlaty zagruchał cicho i, jakby ośmielony twoim zachowaniem, podszedł bliżej otwartego okna. Nie musiałeś czekać zbyt długo, aż wskoczył do środka, zatrzymując się jednak na tyle blisko wyjścia, by móc w każdej chwili rzucić się do ucieczki.
To mimo wszystko raczej nie było naturalne zachowanie takich ptaków.
- Pewnie jesteś głodny - mruknąłeś do siebie. Nic innego nie mogło skłonić gołębia do podjęcia tak drastycznych kroków... a przynajmniej inne racjonalne powody nie przychodziły ci do głowy. Wstałeś z krzesła i podszedłeś do jednej z szafek. O ile pamiętałeś, gdzieś jeszcze miałeś trochę karmy od chomika, który zdechł ci parę lat temu. Może nie było to nic specjalnego, ale zdesperowany ptak nie powinien wybrzydzać. Wygrzebałeś pudełko z samego końca, po czym wysypałeś trochę ziaren na kredensie. Twój towarzysz raz dwa podleciał i zaczął je spokojnie dziobać. Ha. A jednak miałeś rację.
Nie zwracając już zbytnio uwagi na skrzydlatego, wróciłeś do stołu i powróciłeś do picia kawy. A raczej do wypicia ostatniego jej łyka. Na dnie pozostały już same fusy, więc wstałeś z zamiarem umycia kubka. Kiedy odłożyłeś go już do szafki i zerknąłeś w stronę kupki karmy, gołębia już nie było.
***
Nikogo nie dziwił fakt, że tydzień później nastała kolejna sobota. Jak zwykle siedziałeś w kuchni, pijąc kawę i starając się przeciągnąć tę czynność w nieskończoność. Niestety, nie mogłeś nic poradzić na to, że "mała czarna" też musiała się kiedyś skończyć. Uniosłeś kubek, by wziąć ostatni łyk, ale znów poczułeś to samo uczucie, co tydzień temu. Zerknąłeś zza kubka w stronę parapetu, na którym siedział ten sam, biały i tłusty gołąb. Westchnąłeś cicho, odstawiając resztę napoju na stół.
- Hej, mały - rzuciłeś, a ptak cicho zagruchał w odpowiedzi. Wydawało się, że zapamiętał wydarzenia z ostatniego tygodnia, gdyż nie był specjalnie wystraszony, gdy podszedłeś bliżej i wysypałeś tuż obok garść ziaren. Twój towarzysz bez marudzenia zabrał się za jedzenie (czy gołębie marudzą...?), a ty stałeś obok, przyglądając mu się i niespiesznie rozmyślając.
Naprawdę pierwszy raz widziałeś takiego gołębia. Był duży, miał jasne pióra, no i te oczy... kiedy tylko ta myśl pojawiła ci sie w głowie, ten łypnął ostrzegawczo w twoją stronę. Huh?! Czy on ci właśnie zagroził?! Prychnąłeś cicho, zakładając ręce na piersi. Miałeś ochotę podejść do tego ptaka, dźgnąć go palcem w pierś i wygarnąć to wszystko, co w tym momencie o nim myślisz, ale wiedziałeś, że to bez sensu. Powstrzymywał cię fakt, że gdyby któryś z sąsiadów to zobaczył, wylądowałbyś w szpitalu... poza tym - głupio to przyznać - ale te niebieskie oczy serio cię przerażały.
***
Wook odwiedzał cię niezmiennie co tydzień, zawsze w chwili, gdy pozostawał ci do wypicia ostatni łyk kawy. Zawsze siadał na parapecie, ty wstawałeś, nasypywałeś mu ziaren, a on je spokojnie dziobał. Musiałeś nawet dokupić karmy, bo ta od chomika dawno się skończyła. Szczerze mówiąc, na początku to wszystko wydawało ci się chore i myślałeś, że poważnie sfiksowałeś. Później jednak zacząłeś to akceptować i się przyzwyczajać, a wizyty ptaka stały się naprawdę miłą rutyną. Nawet nadałeś mu imię. Uważałeś, że tak będzie łatwiej z nim rozmawiać, do tego wymówki typu "umówiłem się z Wookiem" brzmiały lepiej niż "nie mogę, bo czekam na gołębia". Swoją drogą, pasowało mu. Przypominał ci twojego dawnego przyjaciela, którego nie widziałeś od czasów szkoły średniej. On sam też wydawał się zadowolony, więc nie było co narzekać.
Wasze życie wydawało się prawdziwą sielanką. Oczywiście, jeśli można tak nazwać przyjaźń z miejskim strzelcem wyborowym. Nie raz przyszły co do głowy różne pytania, typu dlaczego ptak wybrał sobie ciebie, dlaczego przylatuje równo co sobotę i jakim cudem trafia zawsze w ostatni łyk kawy. Próbowałeś nawet wstać, by wypić kawę już o szóstej rano, raz zrobiłeś to o piątej po południu, ale to nic nie zmieniało. W końcu porzuciłeś wszelkie rozmyślania, stwierdzając, że ta sytuacja nie ma w sobie za grosz sensu nie warto próbować jej rozumieć, bo to i tak niczego nie zmieni. Wolałeś pozostać w swoim platonicznym związku z Wookiem i cieszyć się tym, co masz.
Sobota przestała być dla ciebie aż tak wielkim ciężarem. W piątki kładłeś się spać spokojnie, tak samo też wstawałeś następnego ranka, wiedząc, że nie będziesz skazany na samotność. Pomimo tego tym razem czułeś lekki niepokój, choć zupełnie nic się nie zmieniło - był piątek wieczór (choć sobota rano lepiej pasuje), dopiero co wróciłeś z pracy i wziąwszy prysznic, położyłeś się do łóżka. Ale nie mogłeś zasnąć. Przewracałeś się z boku na bok, czując w sobie irracjonalnie rosnący niepokój.
Kuchnia.
To jedno słowo nagle pojawiło się w twojej głowie, kiedy chciałeś już sięgnąć do szafki po tabletki nasenne. Chciałeś zignorować tą głupią myśl, lecz nie potrafiłeś tego zrobić tak po prostu. Jakieś wewnętrzne pragnienie kazało ci wstać i pójść sprawdzić, co się dzieje. Ulżyło ci, kiedy zobaczyłeś, że wszystko było tak, jak zostawiłeś to wieczorem.
Okno.
Zawahałeś się. Po co miałeś otwierać okno? Było zimno, na dodatek z dworu słychać było dźwięki burzy. Wyglądanie tam było ostatnią rzeczą, na jaką mogłeś mieć ochotę, acz w końcu mimowolnie tam podszedłeś. Wyjrzałeś za szybę, na miasto, raz po raz rozświetlane błyskami piorunów. Nieprzyjemnie. Na twojej twarzy pojawił się grymas, gdy twoich uszu doszedł kolejny grzmot.
OTWÓRZ.
Myśl była tak natarczywa, że mimowolnie podskoczyłeś, gdy pojawiła się w twojej głowie. Wyciągnąłeś r\drżące dłonie w stronę klamki, nieporadnie ją przekręcając i otwierając okno na całą szerokość. Zimny i mokry wiatr od razu w ciebie uderzył. Objąłeś się ramionami, w duchu przeklinając, że do spania zwykłeś ubierać same bokserki... no i po jaką cholerę otwierałeś to okno?! Sapnąłeś głośno, wyciągając rękę z zamiarem zatrzaśnięcia go, lecz w tym samym momencie znieruchomiałeś. Widziałeś, jak coś leci w twoją stronę. Nie miałeś pojęcia, co to było, ale na pewno zmierzało w stronę twojego okna. Naprawdę chciałeś je teraz zamknąć, ale coś cię przed tym powstrzymywało. Kiedy owy kształt przeleciał ci już tuż koło twarzy, plamiąc go jakąś gorącą cieczą, również nie byłeś w stanie tego zrobić.
ZAMKNIJ JE. ZAMYKAJ!
Dopiero to przywróciło ci możliwość ruszania się i działania. Szybko odciąłeś dopływ zimna i mokra do mieszkania, prawie od razu odskakując ze strachem, gdy coś ogromnego z głuchym hukiem uderzyło o szybę. Co. To. Do cholery. Było?! Twoje ciało trzęsło się z zimna i strachu, a ty nie potrafiłeś nawet zaczerpnąć powietrza. Trwałeś w bezruchu naprawdę długą chwilę, dopóki do twoich uszu nie dotarło wręcz wycie i odgłos pękającej skóry, dochodzące z twojej prawej strony.
No chyba nie.
Nie miałeś pojęcia, czy lepiej będzie tam nie patrzeć, czy jednak zerknąć i upewnić się, czy nic ci nie grozi. HAHA. Wszystko, co tak brzmi, jest groźne. WSZYSTKO. Chcąc więc wiedzieć, jak szybko musisz uciekać, odwróciłeś się powoli, patrząc na leżący na ziemi kształt. Pierwszym, co zobaczyłeś, były setki biało-czerwonych piór. Potem ogromna, mokra plama - dałbyś głowę, że czarna - a na samym końcu.... niech Bóg cię ochroni przed tym, czym to było. Z głośnym sapnięciem zrobiłeś krok w tył, opierając się plecami o zimną ścianę. Nie wiedziałeś ile czasu tam stałeś, obserwując jak pierzasta kreatura przesuwa się po podłodze, wydając z siebie nieludzkie wrzaski. Nie potrafiłeś oderwać wzroku od tego makabrycznego przedstawienia, drżąc na całym ciele i zaciskając powieki, gdy twoich uszu docierał kolejny odgłos łamanych kości. Żołądek podszedł ci do gardła, ale nawet nie potrafiłeś zmusić się do wymiotów.
Nie bój się.
Co?! Jakim cudem masz się nie bać?! Czy to... to coś... jak ty miałeś...
- Uspokój się. Nic ci nie zrobię - głos był cichy, ale zdecydowanie dobiegał od strony tego stworzenia. Zacisnąłeś dłonie mocniej na parapecie, zaczerpując głębiej tchu. Coś jeszcze raz przesunęło się po podłodze, zadrżało, a potem próbowało podnieść, lecz najwyraźniej miało z tym problemy. Faktycznie nie wyglądało tak, jakby miało mu coś zrobić - przynajmniej z tytułu tego, że nie dało rady nawet stanąć na własne nogi. A co, jeśli to jakiś podstęp...? Ty podejdziesz, a to coś rzuci się na ciebie i...
Twoje rozmyślania przerwał głośniejszy krzyk, a ty po raz kolejny podskoczyłeś. Dałbyś głowę, że słyszysz cichy szloch... ale jakie potwory płaczą?
- Sungmin, proszę... pomóż mi... - wyłkało to coś, obracając w twoją stronę swoją głowę. Teraz byłeś prawie pewien, że to, co wydawało ci się wijącym z bólu człowiekiem, naprawdę nim było. A przynajmniej po części, nie licząc brakujących fragmentów skóry, litrów posoki, która wylała się na twoje kafelki... i tych ogromnych, kiedyś pewnie śnieżnobiałych skrzydeł, teraz połamanych i pokrytych czerwienią. - Błagam...
Naprawdę nie chciałeś tego robić. Nie chciałeś się tam zbliżać nawet na krok.
Proszę.
Głos w twojej głowie i hipnotyzujące spojrzenie oczu po raz kolejny cię uderzyły. Zagryzłeś mocno wargę, walcząc z samym sobą, ze swoim strachem, ale gdzieś w głębi serca miałeś wrażenie, że po prostu musisz to zrobić. Chcesz to zrobić. Nie patrząc więc na to, czy przeżyjesz, czy też zginiesz w paszczy tego potwora, podszedłeś się do niego na drżących nogach i uklęknąłeś w kałuży gorącej krwi.
Błagam.
Twoja dłoń wysunęła się do przodu, niepewnie i powoli. Dość długą chwilę się wahałeś, nim dotknąłeś zakrwawionego policzka leżącego na podłodze stworzenia, ale kiedy już to zrobiłeś, cały strach jakby automatycznie prysnął. Intensywnie niebieskie tęczówki wwiercały się w twoje oczy, a ty wręcz czułeś, jak przeszywają twoją duszę na wskroś. Twoje usta rozchyliły się w wyrazie niesamowitego zdziwienia, a brwi uniosły, kiedy wykrzywiona bólem twarz mężczyzny przysunęła się nieco bliżej.
- Wook...? Czy to ty...? - zapytałeś, lecz nie usłyszałeś odpowiedzi. Naprawdę nie chciałeś jej usłyszeć.
Pomimo coraz bardziej upływającego czasu wciąż pozostaję pod wielkim wrażeniem opowiadań, które piszesz - w szczególności angstów. Ściskają mnie one za serce, uniemożliwiając mi wyduszenie z siebie chociażby jednego sensownego słowa. Płakałbym za każdym razem, gdy je czytam, gdyby nie to, że już brakuje mi łez od namiętnego zaczytywania się angstami innych autorów. Jednakże moje serce wciąż płacze tak samo.
OdpowiedzUsuńKOCHAM TWOJE OPOWIADANIA. <333333333333333
SKARBIE, ŻYCZĘ CI DUŻO ZDROWIA I RÓWNIE DUŻO WENY DO PISANIA. ♥♥
Złomuś
OMG O_o Dziękuje cudowi który sprawił że trafiłam na twojego bloga ;-) Kocham go i twoje ff'y i ciebie i (dobra mogłabym tak cały dzień i noc więc skończę w tym miejscu) cieszę się że zaczynasz pisać o moim OTP :-) kocham teukmin a tak mało ich po polsku więc wielki dziękczynny ukłon w twoją stronę :)
OdpowiedzUsuńVixis ***
Oesu. Nawet nie wiesz, jak bardzo cieszę się, że to Ci się podoba! Miałam ogromne wątpliwości, czy ten pomysł się komuś spodoba i to naprawdę ogromna ulga. ^^
UsuńI mnie też boli, że ogółem TeukMina jest strasznie mało... nie mam pojęcia czemu, to taki ładny pairing~!
Dziękuję Ci bardzo za Twoją opinię i mam nadzieję, że inne moje opowiadania Ci się też spodobają. <3
Noo, powiem szczerze, że fajne to masz :) ale głupio zaczęłam ten komentarz, jednak upał daje się we znaki :c jakoś wcześniej nie przepadałam za opowiadaniami z elementami fantastyki, aczkolwiek z czasem przekonałam się do nich. Jak historia jest fajnie napisana, to nieważny jest rodzaj :) ten początek o sobocie, to jakbym siebie widziała po sesji. Ostatnio nie wiedziałam, co mam zrobić z wolną sobotą, bo wcześniej każdy dzień spędzałam przy książkach xd no, ale nie o tym... Zaintrygowałaś mnie, a to dopiero pierwszy rozdział, jestem strasznie ciekawa, co będzie dalej. A ten opis, jak Wook wleciał do mieszkania i zaczął sie przeistaczać: przerażający i naprawdę dobrze napisany :)
OdpowiedzUsuńOjej, cieszę się, że Cię zaintrygowałam. To naprawdę miłe, kiedy się czyta takie rzeczy. ^^ I dziękuję, że wspomniałaś o tym fragmencie z przemianą, bo ja sama naprawdę miałam wątpliwości, czy to jest w porządku, czy z czymś nie przesadziłam ani nic... uff. Szczerze dziękuję i jestem naprawdę szczęśliwa, że Ci się podobało. C:
Usuń