Tytuł: Zawsze będę przy tobie.
Gatunek: AU, supernatural, angst (zalążki horroru?).
Pairing: HunHan.
Ostrzeżenia: Umh... jest dziwne. Ciężkie. To chyba tyle.
Liczba słów: 1368.
Uwagi: Narratorem jest Luhan.
Pamiętam, że poznaliśmy się kawiarni. To było wyjątkowo zimne piątkowe popołudnie, za oknami padał śnieg, huczał wiatr, a ponad ulicą raz po raz przelatywały śnieżki, rzucane przez dzieci wracające właśnie ze szkoły. W lokalu było sporo ludzi, zdecydowanie więcej, niż zwykle, co chwilę słychać było pociąganie nosem, śmiech, albo przyciszone szepty. Kelnerki przeciskały się pomiędzy krzesłami obwieszonymi grubymi zimowymi kurtkami, roznosząc zamówienia, a bariści uwijali się w ukropie za barem, starając się nadążyć nad ogromnym tempem składanych zamówień. Siedziałem tam dość długo, trzymając w rękach chyba już trzeci kubek gorącej czekolady i czytając książkę, którą wypożyczyłem tego ranka w miejskiej bibliotece. Nie pamiętam, o czym była. Wiem tylko, że kiedy po usłyszeniu dzwonka przy drzwiach podniosłem na ciebie wzrok, z mojej głowy wyleciało dosłownie wszystko, co zdążyłem sobie z niej przyswoić. Z delikatnym, jakby nieśmiałym uśmiechem ściągnąłeś z głowy czapkę, otrzepałeś z siebie resztki śniegu i rozejrzałeś się w poszukiwaniu wolnego stolika; przynajmniej tak się pewnie wszystkim wydawało. Ja jednak czułem, że wypatrywałeś właśnie mnie, a nie jakiegoś głupiego mebla. Przesuwałeś wzrokiem po wszystkich twarzach, to mrużąc oczy, to zaciskając lekko wargi, a kiedy cicho odsunąłem swoje krzesło, by wstać i ci pomóc, spojrzałeś prosto na mnie. We mnie. Bez słowa podszedłeś i usiadłeś naprzeciw. Z twojej kurtki kapała woda, a przez trzymaną w dłoniach czapkę na stoliku powstała niewielka kałuża, lecz żaden z nas się tym nie przejął.
- Sehun - szepnąłeś w końcu po chwili milczenia, a ja mimowolnie zadrżałem.
- Luhan - odpowiedziałem, nie odrywając wzroku od twoich oczu. I tyle wystarczyło.
Od tego dnia widywaliśmy się w każde piątkowe popołudnie, w tej samej kawiarni, o tej samej godzinie, przy tym samym stoliku. Ja zawsze przychodziłem trochę wcześniej, by widzieć, jak z subtelnym uśmiechem wchodzisz do środka, ściągasz czapkę i strzepujesz z siebie śnieg. Ty za każdym razem rozglądałeś się po pomieszczeniu jakby ze strachem, ale ten znikał bez śladu, kiedy tylko mnie odnajdywałeś. A potem siedzieliśmy godzinami, wpatrzeni w siebie bez słowa, napawając się swoją obecnością, dopóki ktoś z obsługi nie przerywał nam, informując, że jest już późno i zamykają. Wychodziliśmy razem, a za drzwiami od razu obieraliśmy dwa przeciwne kierunki, nie siląc się nawet na słowa pożegnania. Było to dla mnie tak naturalne, że kiedy pewnego marcowego wieczora złapałeś mnie za nadgarstek i wyszeptałeś moje imię, poczułem ukłucie niesamowitego strachu, jakby właśnie miał spotkać mnie koniec - i poniekąd spotkał. To jedno słowo całkowicie przekształciło naszą znajomość, było jak asteroida, która uderzając w niewielką planetę zupełnie zmienia jej bieg. Już nigdy nie miało być tak samo.
Zamieszkałem u ciebie już w sierpniu. Miałeś przestronne mieszkanie na obrzeżach Seulu, dwa koty i psa. Zaczęliśmy spędzać ze sobą jeszcze więcej czasu, razem gotowaliśmy, oglądaliśmy telewizję, kąpaliśmy się czy spaliśmy, zaś w tych krótkich chwilach rozłąki, kiedy byłeś w szkole, a ja tkwiłem w pracy, nie potrafiłem przestać o tobie myśleć. To było jak uzależnienie, niezdrowy nałóg, który powinno się rzucić, ale było na to już zdecydowanie za późno. Można było tylko brnąć w niego jeszcze głębiej, coraz szybciej dążąc do własnej samozagłady. Nie uważałem tego za wadę naszego związku - nawet umieranie u twojego boku wydawało mi się wspaniałe. Po prostu chciałem, żebyś zawsze był przy mnie; ty zaś sumiennie spełniałeś to życzenie, nie odstępując mnie ani na krok, ani na sekundę nie pozwalając zapomnieć o swoim istnieniu. W październiku odszedłem z pracy, tydzień później ty rzuciłeś szkołę. Całe dnie przesiadywaliśmy w domu, opuszczając go tylko po to, by zrobić zakupy i zapłacić rachunki, ale pomimo tego w mieszkaniu bez przerwy zalegała cisza. Nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy. Nie wiedziałem, dlaczego tak się dzieje, bo przecież każdy zdrowy człowiek czasem czuje potrzebę otwarcia ust i wyduszenia choćby kilku słów. Znów był grudzień, a ja nie pamiętałem, byś od tego marcowego wieczora cokolwiek do mnie powiedział. Kochałem cię, to oczywiste, lecz zaczynało mi to coraz bardziej ciążyć, chciałem od tego uciec choćby na chwilę. I uciekłem.
Nie wyszedłem na długo. Nie było mnie może czterdzieści minut, ale kiedy wróciłem do mieszkania i cię zobaczyłem, wyglądałeś jakbyś płakał od dobrych kilku godzin. Na mój widok w twoich oczach zamiast ulgi zapłonęła furia, a ja z przerażeniem obserwowałem, jak zatrzaskujesz drzwi, zamykasz je na klucz, a potem podchodzisz do mnie, by zacisnąć palce na mojej koszulce i unieść mnie do góry. Wwiercałeś we mnie rozjuszone spojrzenie, kiedy ja jedynie drżałem, niezdolny do wykonania jakiegokolwiek ruchu.
- Luhan, nie rób mi tego więcej, błagam. Nie opuszczaj mnie. Zawsze będę przy tobie, ale błagam, nie opuszczaj mnie - wyszeptałeś z trudem, powoli opuszczając mnie na ziemię. To były twoje pierwsze słowa od dziesięciu miesięcy i ostatnie, jakie dane mi było usłyszeć z twoich ust. Od tego czasu już ani razu nie opuściłem mieszkania. Całe nasze życie kręciło się tylko i wyłącznie w nim, zakupy przynosił nam kurier, a rachunki płaciliśmy przez internet. Pies wylądował na ulicy, koty pewnego dnia same z siebie po prostu uciekły przez okno. Zostaliśmy ze sobą sami, godzinami siedząc na podłodze w sypialni i po prostu się w siebie wpatrując. Kochałem cię, bez wątpliwości, jednak z każdym kolejnym dniem było mi trudniej. Nie potrafiłem przejść do drugiego pokoju bez twojego towarzystwa, nie mogłem napić się soku bez twoich oczu wwiercających się w moja sylwetkę, niemożliwością była chwila samotności w łazience. Czułem się, jakbyśmy spięci byli niewidzialnymi kajdanami, które robiły się coraz cięższe i powoli mnie zabijały, wesoło brzęcząc przy każdym kolejnym, niesamowicie męczącym kroku. W kwietniu na ścianach zaczęły pojawiać się małe, samoprzylepne karteczki, a w maju nie było już miejsca, w którym taka by się nie znajdowała. A na każdej pisało to samo.
"Zawsze będę przy tobie, Luhan."
Zaczynałem przyłapywać się na tym, że w wolnych chwilach wyobrażam sobie, jak wyglądałoby moje życie bez ciebie. Może znalazłbym sobie dziewczynę, ożenił się? Znalazłbym sobie lepszą pracę, przeprowadził gdzieś nad morze... albo spotkał jakiegoś innego chłopaka, który zawróciłby mi w głowie tak, że nie potrafilibyśmy utrzymać rąk przy sobie ani na chwilę. A chwilę potem uświadamiałem sobie jak łatwo mogę to zrobić - wystarczy wstać i wyjść, nie oglądając się nawet za siebie. Wiedziałem jednak, że prosto wygląda to tylko w teorii, wiedziałem, że byś mnie szukał, że naprawdę nigdy nie dałbyś mi spokoju - i chyba właśnie dlatego to zrobiłem. Przyznaję, wymagało to trochę wysiłku, ale nie było wyjścia. Nie w mojej sytuacji.
Tabletki nasenne nie były drogie. Łatwo wmówiłem ci, że mam problemy ze snem, a jako, że zawsze chciałeś dla mnie jak najlepiej, szybko sam zamówiłeś co trzeba. Przez kilka dni na twoich oczach brałem do ust małe, białe pigułki, lecz kiedy tylko odwracałeś wzrok, wypluwałem je i wrzucałem do szuflady. A potem, chowając zawartość wszystkich trzech opakowań w kieszeniach, ugotowałem nasz ostatni wspólny posiłek. Wydaje mi się, że spodziewałeś się takiego końca. Bez wahania zjadłeś całą porcję spaghetti i wypiłeś obie szklanki koktajlu, podczas gdy ja tylko mieszałem widelcem w talerzu. Pomimo zapełnionego żołądka zjadłeś także kilka przesłodzonych ciastek, których sam ledwo uszczknąłem. I wtedy, po raz pierwszy od półtorej roku, poczułem się wolny.
Położyliśmy się spać razem, wtuleni w swoje ciała, bym ja rano mógł obudzić się w zesztywniałych i zimnych ramionach czegoś, co kiedyś było tobą. Z niezdrowym spokojem wyplątałem się z tych objęć, by posprzątać po kolacji, usunąć ze ścian wszystkie karteczki i wsunąć ci w dłoń puste opakowanie po tabletkach. Wtedy w końcu się rozpłakałem. Pogotowie przyjechało szybko, lecz oczywiście nic już nie mogło zrobić. Kilka dni krzątaniny po mieszkaniu, parę wizyt na komendzie i wyrok - samobójstwo. To śmieszne, że pomimo mojego udziału w tym wszystkim, ten termin nadal niesamowicie pasował do okoliczności twojej śmierci.
Pogrzeb był na początku lipca. Nie przyszedł nikt prócz mnie. Przez prawie dwa lata znikomego kontaktu ze światem zewnętrznym straciliśmy naszych znajomych, przyjaciół, rodziny... choć może to i lepiej. Przynajmniej nikt nie widział mojego szczęśliwego uśmiechu, kiedy trumna w końcu spoczęła w dole i spadła na nią pierwsza garść ziemi. To był koniec. Minęła chwila, w której powróciłem do świata, byłem wolny i szczęśliwy. Pozostało mi tylko spakować swoje rzeczy, sprzedać mieszkanie i wyprowadzić się jak najdalej - przynajmniej tak myślałem w tym momencie.
Kiedy jednak przekroczyłem próg naszego niegdysiejszego domu, zrozumiałem, że tak nigdy się nie stanie, taki los nie był mi pisany. Drzwi trzasnęły, klucz w zamku się przekręcił. Wszystkie ściany na powrót oklejone były małymi, samoprzylepnymi karteczkami.
"Zawsze będę przy tobie, Luhan."
Kicia, co to za odjechana psychodelia? Co oni ćpali? Nie... nie rozumiem ._. No i znowu angst. DAMN YOU. Nie powinnam była tego czytać, takie rzeczy rozrywają mi duszę ><
OdpowiedzUsuńnie co oni ćpali, tylko co ja ćpałam. ;; I przepraszam, ale wiesz, że wychodzą mi prawie zawsze same angsty, ja nie chcę, ale to samo tak. D:
UsuńOk ale mam zapłon xD Dziwi mnie tylko skąd mieli pieniądze jak żaden nie chodził do pracy, ale to już zostawię w spokoju ;-) Podobało mi się nie powiem lubię takie psychiczne klimaty i fajnie ci to wyszło ;-)
OdpowiedzUsuńVisamin
Oj tam no, pewnie mieli jakiś spadek, no i Luhan pracował wcześniej i... może mieli kredyt... no... nie wiem. |D Ale cieszę się, że Ci się podobało, to jest najważniejsze. <3
UsuńZapraszam na Krytyczną Biel, gdzie pojawiły się wyniki konkursu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Shayen.
//Krytyczna Biel